wtorek, 15 stycznia 2013

Odwyk zakupoholiczki na wesoło:)

Leśne ze mnie zwierzę. Uwielbiam łono natury dzikie i naturalne. Chłonę moc lasu i słońca jak mało kto. Czuję, rozumiem, podziwiam, odbieram...

Ale uwielbiam też chodzić po sklepach (oczywiście tylko w godzinach porannych bez dzikich tłumów i ścisku). Przerzucać sterty ciuszków, zatapiać się w ich przeogromnej ilości, szukać i dobierać, zachwycać się formą, kolorem, materiałem... polować:) To jedyna próżna strona mojej niezbyt skomplikowanej osobowości.
Tak więc uważam, że  dobry shopping nie jest zły . Odpręża i relaksuje. Odrywa od rzeczywistości. Poprawia humor. Oby tylko nie przesadzić i nie uzależnić się. Bo żaden nałóg nie jest wskazany... Chcemy więcej i częściej a przyjemność... coraz krótsza gasi nasze pragnienie już tylko na chwilę. Kupujemy kolejne podobne do siebie rzeczy. Ciuchy w naszej szafie, niczym ludzi w tokijskim metrze w godzinach szczytu, dopychamy na siłę, oby tylko drzwi się zamknęły:) A szafa pęka, trzeszczy i krzyczy!!! I nie ma już czym oddychać:). Nasza radość staje się przymusem.
Wiadomo, że każdy nałogowiec szuka usprawiedliwienia. Jakiegoś potwierdzenia, że jego postępowanie jest słuszne i konieczne. Oj... zakupoholiczki mają takie wytłumaczenie:) To naprawdę silny i prawie niepodważalny argument:). Przecież one ratują pogrążającą się w kryzysie gospodarkę kraju. I byłoby to prawdą, gdyby ubrania, które kupujemy produkowano w naszej ojczyźnie. Niestety za grosze i głodowe stawki robią je ludzie w krajach Trzeciego Świata. Tak więc nie pozostaje nic innego jak przyznać się przed  wszystkimi a także przed własną osobą, że jest się w szponach nałogu i nic tego usprawiedliwić nie może.
Hmmm... Ale nałóg ten jak mu się przyjrzeć bliżej ma też kilka plusów. I tak na przykład nie rujnuje on naszego zdrowia (jak ma się to w przypadku papierosów, alkoholu czy narkotyków). Rujnuje i pustoszy tylko nasze portfele doprowadzając do totalnej anoreksji, czym akurat zbytnio się nie przejmujemy. No chyba, że okaże się, iż pieniądze na obiad dla całej rodziny utopiłyśmy właśnie w kolejnej bluzce czy jakieś tam mini spódniczce. To już jest problem. Ale i na to są sposoby. Wystarczy nie posługiwać się kartami przeznaczonymi na budżet rodzinny:) Lub operować tylko gotówką.
Posunę się dalej i  stwierdzę, że nałóg ten ma nawet pozytywne skutki dla naszego zdrowia. Biegając od sklepu do sklepu uprawiamy jogging, co bardzo korzystnie wpływa na nasze krążenie. A gimnastyka w przymierzalni? Ile kalorii spalamy na ciągłym rozbieraniu się i ubieraniu. Skłony, przysiady, prawie pajacyki:) Dowodem są pąsy na twarzy i pot na głowie. A nie każdego stać na taki wysiłek np. na świeżym powietrzy i zupełnie bez powodu. Ot tak... Dla własnej przyjemności czy zdrowia:)
No dobrze... Czas przejść do sedna i przyznać się do swojego uzależnienia. Tak... nałóg ten nie jest mi obcy. Kiedy osiągnęłam pękaty stan szafy (ciąża dawno przenoszona) a budżet nałogowy znacznie się zmniejszył postanowiłam iść na odwyk. Byłam w tej dobrej sytuacji, iż decyzja o nim zapadła po zakupach siemens'owych. Tak więc byłam porządnie zaspokojona. Pierwszy etap odwykowy mam zatem za sobą. Przestałam chodzić na zakupy:) Ale to wcale nie znaczy, że jestem wolna. O nie... Cały czas jestem kuszona.  Jak nie przez przeprowadzane wyprzedaże sezonowe to podczas np. wypadu do kina. Zawsze mamy jakąś godzinkę do sensu a sklepów w koło do bólu. I jak nie wejść? Nie poszperać? Najgorzej kiedy coś wypatrzę w dobrej cenie. A jak już przecenione to koniec. I tak właśnie ostatnio miałam z czarno-białymi spodniami.

Rany... wzór jaki za mną chodził od dawana, długość, krój... wszystko jak na zamówienie a tu obiecałam sobie, że kolejnej rzeczy już nie kupię. To był prawdziwy koszmar. Przeszłam przez istną burzę myśli. Prawdziwe schizofreniczne gollumowe cierpienia:)
Z jednej strony odzywał się mój nałogowy kusiciel:
"Zobacz jakie ładne. Wzór stworzony dla Ciebie. I w kolorystyce jakiej nie masz. Przymierz chociaż i zobacz jak leżą. Długie są a z takimi spodniami dla Ciebie jest ciężko, zawsze wszystkie są za krótkie"
Z drugiej strony przemawiał do mojego sumienia rozsądek:
"Ale po co Ci kolejne spodnie. Następne, które założysz na siebie kilka razy i wsadzisz na półkę do innych. Mamy teraz mnóstwo wydatków. Nie możemy sobie pozwolić na kolejny zakup. To wcale nie uczyni Cię bardziej szczęśliwą a jeśli tak to tylko na chwilkę. Odłóż spodnie spokojnie na miejsce i powoli wyjdź ze sklepu. Myśl o lesie. O ptaszkach śpiewających cudnie w koronach drzew. Właśnie tak! Grzeczna dziewczynka:) Zaraz o nich zapomnisz"
Niestety nie zapomniałam. Myślałam przez dwie przeceny. Kiedy cena osiągnęła minimalny pułap nie wytrzymałam  i kupiłam. Jestem słaba... buuu. Poddałam się.
Wspomnieć muszę jeszcze koniecznie i przestrzec zarazem, iż zakupoholiczki w kryzysowym momencie swojego odwyku stosują różne podchwytliwe taktyki, by odwiedzić choć na chwilkę jakieś nawet nieduże centrum handlowe. Na przykład pod pretekstem kupienia czegoś dzieciom udają się do sklepów w celu  częściowego zaspokojenia nękającego je głodu zakupoholicznego nałogu .  
Nie wiem czy kiedykolwiek się wyleczę? Czy będę umiała wejść do sklepu i wyjść bez myślenia o jakimś kawałku kolorowego materiału zszytego byle jak? I choć nie ma to u mnie jakiś ogromnych rozmiarów, to jako człowiek dążący do totalnej wolności, chciałabym się pozbyć tej najbardziej próżnej części mnie:) Tego ostatniego bastionu zniewolenia:)


Łoj, ciężkie jest życie zakupoholiczki.