piątek, 25 stycznia 2013

Figa z... owsem:)

Czasami będę chciała Was przekonać do zdrowego jedzenia oraz do faktu, iż zdrowo nie znaczy niesmacznie. Dziś polecam płatki owsiane. Są naprawdę bardzo zdrowe i pożywne. Dobrze wpływają na naszą skórę oraz serce. Mają działanie osłonowe i przeciwnowotworowe. Można zrobić z nich również odżywczą maseczkę na twarz:) 
Ale nie będę Was tutaj katować nudnymi wykładami żywieniowymi. Po prostu warto wprowadzić je do naszej codziennej diety i koniec. A przy pomocy naszej własnej fantazji możemy stworzyć danie istnie wykwintne godne podniebienia najlepszych smakoszy:)
 Choć smak dzieciństwa kojarzy mi płatki owsiane z ciepłym mlekiem i cynamonem ja obecnie jadam je na kilka sposobów. Dodaję je na przykład do ciast po zmieleniu na mąkę. Albo jadam z jogurtem i owocami. Ostatnio przygotowałam taką przegryzkę deserową z wiórkami kokosowymi, ananasem, polewą jogurtowo-arakową, orzechami i figą. 

Przez jakiś czas nie będzie mnie w sieci, więc nie martwcie się zbytnio. Wrócę niedługo i pochwalę się nową kamizelką frędzlową jaką ostatnio wyczarowałam ze starych spodni dżinsowych i włóczki:)

Ściskam mocno :)













środa, 23 stycznia 2013

Trashion :)

Trashion polega na przeróbce wszelkich niepotrzebnych, zbędnych, zepsutych i starych rzeczy. Czyli tego co w rzeczywistości wylądowałoby w śmieciach. Stąd też i nazwa. Na całym świecie trashioniści są niezwykle cenieni za kreatywność i wyluzowane podejście do życia. Niestety w Polsce nurt ten raczkuje i moim zdaniem jest bez żadnych szans na pozycję pionową. Jeśli nawet jakimś dziwnym sposobem udałoby mu się podźwignąć i postawić pierwsze kroki zaraz kopniakiem w kolano zostanie przywrócony do pozycji czołgającej. Dlaczego? Polska to kraj pełen ludzi bardzo poważnych, często zakompleksionych,  w wielu przypadkach snobistycznych i strachliwych uwielbiających naśladować i krytykować innych. Bawić też się zbytnio nie umiemy. No chyba, że odpowiednio się przed tą zabawą zaprawimy:) Wszystko musi być nowe i piękne. Szlachetne i błyszczące. Założyć na siebie coś starego i zepsutego nie wypada. Przecież będą się śmiać. Musi być lans i koniec.
Ponieważ jestem osobą odważną a do tego bardzo wyluzowaną i śmiało mogę nazwać się trashionistką (uwielbiam robić nowe rzeczy z odpadów i pełno takowych posiadam) z premedytacją wystawiam się na publiczne pośmiewisko oraz oficjalnie przyznaję, iż narzutkę zrobiłam ze starej poszwy nadającej się już tylko na szmaty do garażu :)
Jednocześnie przyzwalam na śmiech, bo jak wiadomo śmiech to zdrowie i dobra zabawa:)
Narzutka jest moim projektem i obiecuję, że w przyszłości jak tylko będę miała możliwość zrobię ją w wersji fashion. Może nawet i błyszczącej. Bo widzę w niej ukryty potencjał pełen wdzięku i fantazji w postaci zwiewnie tańczących i kołyszących się wokół ciała długich frędzli.


Za jakość zdjęć odpowiada samowyzwalacz ponieważ fotografa na etacie u mnie brak :)

Trash, trash baby:)









I trochę obrazków z sieci nie mojego autorstwa oczywiście:)


A na dobranoc... Dzwonię do Ciebie ze snu:)






poniedziałek, 21 stycznia 2013

Spotkanie z Królową Śniegu:)

Zima - przez większość osób tak bardzo znienawidzona. Przyznam się, że i ja miałam taki okres w życiu. Na samą myśl spadających z drzew kolorowych liści dostawałam depresji, która trwała aż do muśnięcia promieniami pierwszego wiosennego słońca mojego totalnie wymarzniętego po zimie ciała . Wiecznie było mi zimno, szaro i smutno. Warszawa w czarnych pośniegowych oparach dodatkowo nastrajała bardzo nostalgicznie. I w takim oto nastroju zimowałam w zadymionych warszawskich klubach popijając piwko, słuchając muzyki, gaworząc z przyjaciółmi:)
Wszystko zmieniło się od momentu mojego wyprowadzenia na obrzeża Warszawy w otuliny Kampinowskiego Parku Narodowego. Codzienny dostęp do lasu sprawił, iż po raz pierwszy w życiu tak naprawdę usłyszałam śpiew ptaków. Od tego dnia rozpoczął się mój okres fascynacji otaczającym światem i przyrodą. A kiedy na świecie pojawiły się dzieci moje życie zmieniło się o 180 stopni:) Pamiętam pierwsze spacery, kiedy po 30 minutach nie wiedziałam czy mam jeszcze palce u rąk o nogach już  nie wspominając. Dzieci błagały, aby zostać a ja marzyłam o powrocie. Cierpiałam podwójnie. Nie wiedziałam jak mam to pogodzić. I w ten oto sposób zostałam szczęśliwą posiadaczką niezbyt wyględnego zestawu zimowego, który przyznam się szczerze, służy mi do dzisiaj, a w skład którego wchodzą:
- za duże o cztery numery buty typu śniegowce z ogromną ilością przeróżnych skarpet i skarpetek,
- spodnie narciarskie,
- ciepła kurtka
- porządna czapka i rękawice (koniecznie jednopalcowe).
W takim lekko topornym uzbrojeniu mogę przebywać na największym nawet mrozie cały dzień. Pokochałam spadające płatki śniegu z nieba, ośnieżone drzewa, ziemię pokrytą białą puszystą kołderką, słońce odbijające się w miliardach tryliardów diamentowych gwiazdeczek, szaleństwa saneczkowe i jazdę na łyżwach po zamarzniętych leśnych strumyczkach.  
I nie wyczekuję już w okropnych męczarniach... depresyjnych katuszach wiosny.
Zima przelatuje w tempie błyskawicy z uśmiechem i radością na twarzy.
A jak pomyślę o tych wszystkich czadowych kolorowych zimowych ubraniach, to aż mam ochotę biec do sklepu i wymienić swoją starą, niezniszczalną zimową  zbroję na nową. Niestety obecnie inne ważniejsze wydatki mam na głowie, więc raczej nie wchodzi to w grę...













sobota, 19 stycznia 2013

Smutki...

Przez ostatnie dni biłam się z myślami i biję do tej pory ale w przypływie dobrej myśli postanowiłam, że muszę o tym napisać, aby być tutaj dalej. Wiem, że to miejsce może mi być naprawdę bardzo potrzebne. Znalazłam w sobie coś czego znaleźć nigdy nie chciałam. Coś co mnie przygnębiło i przeraziło. Ot... Taka gula wielkości śliwki węgierki. I nie wiem jak to się stało, że nie znalazłam jej wcześniej. Nie ukrywam, że myślę teraz głównie o tym, mimo, że myśleć wcale nie chcę. Raz mam dobre myśli a za chwilę nachodzą mnie te najgorsze. I tak zapewne będzie przez najbliższy czas, aż do diagnozy.
Choroba podobno pozwala nam inaczej spojrzeć na świat. Docenić go w całej okazałości  i zachwycić się nim do samego końca. Ale ja już przeszłam ten etap. Codziennie cieszę się z każdego dnia i widzę te wszystkie piękne rzeczy, które mnie otaczają. Poznałam tyle tajemnic. Co jeszcze przyjdzie mi zrozumieć?
Póki co wprowadziłam dietę, ćwiczenia i popijam ziółka.
Oswajam się z myślami i próbuję zaprzyjaźnić...
Wybaczcie z szczerość ale szczerość to fundamenty mojego życia :)
Tymczasem zostawiam Was z porcją moich zdjęć oraz obrazków i dziękuję za odwiedziny.















wtorek, 15 stycznia 2013

Odwyk zakupoholiczki na wesoło:)

Leśne ze mnie zwierzę. Uwielbiam łono natury dzikie i naturalne. Chłonę moc lasu i słońca jak mało kto. Czuję, rozumiem, podziwiam, odbieram...

Ale uwielbiam też chodzić po sklepach (oczywiście tylko w godzinach porannych bez dzikich tłumów i ścisku). Przerzucać sterty ciuszków, zatapiać się w ich przeogromnej ilości, szukać i dobierać, zachwycać się formą, kolorem, materiałem... polować:) To jedyna próżna strona mojej niezbyt skomplikowanej osobowości.
Tak więc uważam, że  dobry shopping nie jest zły . Odpręża i relaksuje. Odrywa od rzeczywistości. Poprawia humor. Oby tylko nie przesadzić i nie uzależnić się. Bo żaden nałóg nie jest wskazany... Chcemy więcej i częściej a przyjemność... coraz krótsza gasi nasze pragnienie już tylko na chwilę. Kupujemy kolejne podobne do siebie rzeczy. Ciuchy w naszej szafie, niczym ludzi w tokijskim metrze w godzinach szczytu, dopychamy na siłę, oby tylko drzwi się zamknęły:) A szafa pęka, trzeszczy i krzyczy!!! I nie ma już czym oddychać:). Nasza radość staje się przymusem.
Wiadomo, że każdy nałogowiec szuka usprawiedliwienia. Jakiegoś potwierdzenia, że jego postępowanie jest słuszne i konieczne. Oj... zakupoholiczki mają takie wytłumaczenie:) To naprawdę silny i prawie niepodważalny argument:). Przecież one ratują pogrążającą się w kryzysie gospodarkę kraju. I byłoby to prawdą, gdyby ubrania, które kupujemy produkowano w naszej ojczyźnie. Niestety za grosze i głodowe stawki robią je ludzie w krajach Trzeciego Świata. Tak więc nie pozostaje nic innego jak przyznać się przed  wszystkimi a także przed własną osobą, że jest się w szponach nałogu i nic tego usprawiedliwić nie może.
Hmmm... Ale nałóg ten jak mu się przyjrzeć bliżej ma też kilka plusów. I tak na przykład nie rujnuje on naszego zdrowia (jak ma się to w przypadku papierosów, alkoholu czy narkotyków). Rujnuje i pustoszy tylko nasze portfele doprowadzając do totalnej anoreksji, czym akurat zbytnio się nie przejmujemy. No chyba, że okaże się, iż pieniądze na obiad dla całej rodziny utopiłyśmy właśnie w kolejnej bluzce czy jakieś tam mini spódniczce. To już jest problem. Ale i na to są sposoby. Wystarczy nie posługiwać się kartami przeznaczonymi na budżet rodzinny:) Lub operować tylko gotówką.
Posunę się dalej i  stwierdzę, że nałóg ten ma nawet pozytywne skutki dla naszego zdrowia. Biegając od sklepu do sklepu uprawiamy jogging, co bardzo korzystnie wpływa na nasze krążenie. A gimnastyka w przymierzalni? Ile kalorii spalamy na ciągłym rozbieraniu się i ubieraniu. Skłony, przysiady, prawie pajacyki:) Dowodem są pąsy na twarzy i pot na głowie. A nie każdego stać na taki wysiłek np. na świeżym powietrzy i zupełnie bez powodu. Ot tak... Dla własnej przyjemności czy zdrowia:)
No dobrze... Czas przejść do sedna i przyznać się do swojego uzależnienia. Tak... nałóg ten nie jest mi obcy. Kiedy osiągnęłam pękaty stan szafy (ciąża dawno przenoszona) a budżet nałogowy znacznie się zmniejszył postanowiłam iść na odwyk. Byłam w tej dobrej sytuacji, iż decyzja o nim zapadła po zakupach siemens'owych. Tak więc byłam porządnie zaspokojona. Pierwszy etap odwykowy mam zatem za sobą. Przestałam chodzić na zakupy:) Ale to wcale nie znaczy, że jestem wolna. O nie... Cały czas jestem kuszona.  Jak nie przez przeprowadzane wyprzedaże sezonowe to podczas np. wypadu do kina. Zawsze mamy jakąś godzinkę do sensu a sklepów w koło do bólu. I jak nie wejść? Nie poszperać? Najgorzej kiedy coś wypatrzę w dobrej cenie. A jak już przecenione to koniec. I tak właśnie ostatnio miałam z czarno-białymi spodniami.

Rany... wzór jaki za mną chodził od dawana, długość, krój... wszystko jak na zamówienie a tu obiecałam sobie, że kolejnej rzeczy już nie kupię. To był prawdziwy koszmar. Przeszłam przez istną burzę myśli. Prawdziwe schizofreniczne gollumowe cierpienia:)
Z jednej strony odzywał się mój nałogowy kusiciel:
"Zobacz jakie ładne. Wzór stworzony dla Ciebie. I w kolorystyce jakiej nie masz. Przymierz chociaż i zobacz jak leżą. Długie są a z takimi spodniami dla Ciebie jest ciężko, zawsze wszystkie są za krótkie"
Z drugiej strony przemawiał do mojego sumienia rozsądek:
"Ale po co Ci kolejne spodnie. Następne, które założysz na siebie kilka razy i wsadzisz na półkę do innych. Mamy teraz mnóstwo wydatków. Nie możemy sobie pozwolić na kolejny zakup. To wcale nie uczyni Cię bardziej szczęśliwą a jeśli tak to tylko na chwilkę. Odłóż spodnie spokojnie na miejsce i powoli wyjdź ze sklepu. Myśl o lesie. O ptaszkach śpiewających cudnie w koronach drzew. Właśnie tak! Grzeczna dziewczynka:) Zaraz o nich zapomnisz"
Niestety nie zapomniałam. Myślałam przez dwie przeceny. Kiedy cena osiągnęła minimalny pułap nie wytrzymałam  i kupiłam. Jestem słaba... buuu. Poddałam się.
Wspomnieć muszę jeszcze koniecznie i przestrzec zarazem, iż zakupoholiczki w kryzysowym momencie swojego odwyku stosują różne podchwytliwe taktyki, by odwiedzić choć na chwilkę jakieś nawet nieduże centrum handlowe. Na przykład pod pretekstem kupienia czegoś dzieciom udają się do sklepów w celu  częściowego zaspokojenia nękającego je głodu zakupoholicznego nałogu .  
Nie wiem czy kiedykolwiek się wyleczę? Czy będę umiała wejść do sklepu i wyjść bez myślenia o jakimś kawałku kolorowego materiału zszytego byle jak? I choć nie ma to u mnie jakiś ogromnych rozmiarów, to jako człowiek dążący do totalnej wolności, chciałabym się pozbyć tej najbardziej próżnej części mnie:) Tego ostatniego bastionu zniewolenia:)


Łoj, ciężkie jest życie zakupoholiczki.