poniedziałek, 17 czerwca 2013

Panterkowe love:)

Pantera - dzika, nieujarzmiona, ostra, niezależna, drapieżna, szybka, silna.

Mimo, że w życiu zdecydowanie wolę te z bestii, które zajadają się ogromną ilością zieleniny, muszę przyznać, że podziwiam i zachwycam się niezwykłością tych jakże drapieżnych zwierząt. Ale najbardziej lubię umaszczenie ich futer czyli wszelkie nieregularne cętki i plamki. Zwłaszcza te czarne na rudobrązowym tle. 

Wiem, że nie wszyscy darzą sympatią ten wzór. Przez wiele osób ubrania z jego motywem uważane są nawet za tandetne. Winę za to ponosi zbytnie eksponowanie kobiecych atutów. Jak nie dorodny poślad, to zbyt obfity cyc a wszystko to skąpo przyodziane w dzikiego zwierza:)

A zupełnie niepotrzebnie, bo panterka potrafi być niezwykle kobieca jak również i elegancka:) 
Wszystko zależy co, z czym i do czego oraz w jakiej ilości:) 

No i ja dzisiaj będę dla Was odziana w taką panterę w postaci jednoczęściowego kombinezonu. Bardzo go polubiłam. Hasam sobie w nim po działce z moimi dzikimi kotami... Wyleguje się na skrawkach zielonej trawki... A i czasami do centrum wielkiego miasta wyskoczę. 

I wcale nie czuję się tandetnie.








  

sobota, 15 czerwca 2013

O wpadkach i niegrzecznych dziewczynkach:)

Nie jestem grzeczną dziewczynką.

Lubię być i kocham żyć.

Doprawiam, miksuje, smakuje...

Jestem szalona:)


*********************************************

Ale wiem co to kultura i staram się nie krzywdzić innych ludzi.
Raczej jestem miła... no chyba, że ktoś mi podpadnie. Wtedy biada, oj biada.
Wiedźma, czarownica, cięty jęzor i klątwy, które się wypełniają (jak zdążyłam zauważyć) - to tak w małym  skrócie. Zatem... lepiej ze mną nie zaczynać:) 

Dzisiaj zestawik imprezowy. Mocno łobuziarski i mało kobiecy. Mój dress code hi, hi.
Taka własna alternatywa dla serwowanych minimalistycznych sukienek i kopertówek. 
Miejski styl podziemia hi, hi:)
W sam raz na dobrą undergroundową imprezkę, których coraz mniej niestety :(

A przy okazji moja nowa propozycja na odkryty brzuch. Przyznaję się bez bicia, że ogromnie lubię gołe brzuchy. Zwłaszcza te ładne i dobrze wyrzeźbione. Nie gorszą mnie i nie drażnią. A wiem, że niektórych potrafią rozzłościć na dobre. Zawsze lubiłam gołe brzuchy. Nawet wtedy, kiedy były bardzo passe. Sama chadzałam i wcale się nie przejmowałam, mimo,  że niektóre spojrzenia, aż bolały. Obecnie goły brzuch zrobił się trendi. Wdarł się (o dziwo!!!) nawet na salony. I dobrze. Trochę luzu nie zaszkodzi:) Tam zwłaszcza:) O ile jestem w stanie zrozumieć antysympatię do swojego własnego brzucha i niechęć do eksponowania go, o tyle nie rozumiem jak mogą przeszkadzać one u innych. A potrafią wywołać prawdziwą lawinę oburzenia. Z obelgami włącznie :(

Wiadomo, że na dzień dzisiejszy pokazujemy tylko niewielką część brzucha. Od pępka w górę. Pępek raczej chowamy. No bo przecież nie wypada pokazywać nam pamiątki z ... życia płodowego! Potem idzie pas na wysokości klatki piersiowej w postaci skromnej bluzeczki. A do tego dorzucamy najlepiej jakąś lekko oversize'ową kapotkę :)  

Ja oczywiście się wyłamuję. Tak już się nanosiłam w przeszłości. Teraz przyszedł czas na nowy sposób. Dorwałam ostatnio taką bluzeczkę pozłacaną. Postanowiłam ją troszeczkę unowocześnić ponieważ wydawała mi się zbyt staroświecka. A urzekł mnie jej materiał. Stąd właśnie wiązanie i marszczenie a przy okazji widok na mój nabrzuszny obrazek. Ponieważ na Bufon Party nie chadzam nie muszę się obawiać wpadki. Nawet gdybym iść musiała poszłabym właśnie tak:) Niegrzeczne dziewczynki już tak mają, że są przekorne:) Że lubią z sympatii a nie dla mamony. Że nie muszą udawać i mizdrzyć się, żeby istnieć. Że piszą o tym o czym chcą a nie o tym co chcą przeczytać Ci, którzy im za to płacą. Niegrzeczne dziewczynki robią to na co mają ochotę i co uważają za słuszne. Po prostu chromolą dress cody i inne bzdury. I ja właśnie taką niegrzeczną dziewczynką jestem. Żyję jak chcę a nie jak mówią inni. Wolność - bezcenny skarb kocham i rozumiem bezkrytycznie. A bycie niezależną uważam za jedną z najwspanialszych rzeczy na świecie. Nie mam nikogo nad sobą i nikogo pod sobą. Nie czuję się lepsza ani gorsza. I jest mi z tym dobrze. Wiem czego chcę i jestem siebie w pełni świadoma.
A pomyśleć, że są osoby dla których taka wpadka równa się z końcem świata!!! No bo jak tu potem żyć z taką hańbą:) Troszeczkę rozumiem lęki i obawy, bo nieodpowiedni dla "modowych guru" wizerunek może być końcem kariery. Przykre to i głupie strasznie ale... prawdziwe.
A na wpadki czekają wszyscy. Jak na świeżą krew. Począwszy od tabloidów i portali modowych, które skrzętnie wyszukują swoje ofiary po kolejnej imprezie. "No co ona k... ma na sobie?" niejedna osoba przytoczy zapewne jutubową gwiazdę internetową niejaką Barbarę Kwarc oglądając nietrafione ujęcia i potknięcia stylistyczne. A na milionach obywateli skończywszy, bo oni uwielbiają czytać o tym kto, z kim i dlaczego wpadł. Tak już jest, w naszym świecie, że nie ma to jak dobra sensacja z rana. Rzeczy ważne i istotne nudzą. A nudzić się nikt nie lubi...
Taka wpadka to również okazja do zarobienia pieniędzy. Wpadki wykorzystują projektanci tworząc piękne i bezpieczne uniformy a także styliści w ogromnej ilości oferując swoje usługi. Dobry stylista, który zna się na rzeczy jest równie bezcenny dla na przykład jakiejś wschodzącej gwiazdy czy celebrytki z brakiem stylu, co wolność dla mnie.

Ojej... ale chyba znów się rozpisałam:) Niepotrzebnie...

Na koniec chciałabym pochwalić się nową fryzurką. To akurat alternatywa dla krótkich włosów. Całe szczęście, że ją odkryłam, bo coraz częściej myślałam o fryzjerze i ścięciu włosów na krótko. A teraz mogę mieć krótkie, kiedy tylko zechcę.

Zostawiam Was zatem z "Mamoną" Republiki i fotkami:)

I miłego WYLUZOWANEGO weekendu życzę.











wtorek, 11 czerwca 2013

Z nurtem czy raczej pod prąd:)

Dziś będzie o tym czy warto z nurtem czy raczej pod prąd:)

Na tapetę zatem idą kowbojki. Obuwie mężczyzn z Dzikiego Zachodu. Twardych i nieustraszonych. Killerów-zabójców, tych co to tylko mieli krowy "pasać":)  

No tak się złożyło, że pokochały je i kobiety. Na początku tylko kobiety... killerów. A potem rozlazło się to to po całym świecie. I do nas nawet swego czasu dotarło. 

Kowbojki świetnie noszą się z dżinsem, skórą, zwiewnymi dziewczęcymi sukienkami, kapeluszami i płaszczami. I mimo swojej toporności potrafią być bardzo wdzięczne. 

Dzisiejsze trendy mówią kowbojkom zdecydowane NIE. Przekreślają je totalnie i nie dają nawet najmniejszego cienia szansy przy dżetowanych litach, szpileczkach rodem z Kopciuszka czy innych kopytkach:) Kowbojki stały się (co tu dużo ukrywać) po prostu niemodne. Powiem nawet więcej! Obciachowe!!! 

No i co tu zrobić z takim fantem, który w szafie tylko miejsce zabiera? Wywalić szkoda, skoro minimum 150 złotych się za nie zapłaciło. Można wrzucić na przykład do pojemników PCK. Zawsze jest szansa, że jak trend wróci  za jakiś czas niczym aborygeński bumerang odnajdziemy je w pobliskim sh i wykupimy z powrotem za 15 zeta:) Można oddać je ludziom... potrzebującym . Ugłaszczemy wtedy troszeczkę nasze sumienie czyniąc dobry uczynek. Nie wiem tylko czy tak naprawdę uszczęśliwimy tymże podarkiem obdarowanego, bo obuwie to nadaje się raczej do miejskich spacerów a potrzebujący przeważnie mieszkają na terenach wiejskich. Kto posiadał chociaż raz w życiu kowbojki ten wie, że chadza się w nich dosyć ciężko po najmniejszych nawet górkach i padołach:)

Ale... Można zostawić je i mimo panującej złej opinii nosić nie patrząc na to, co tam sobie inni myślą. I ja właśnie do takiej grupy osób należę. Od czasu do czasu odkurzam swoje obciachowe kowbojki i zakładam. Ot tak... dla urozmaicenia swojego wyglądu. 

A Wy co sądzicie na temat tego typu obuwia?

Jak myślicie czy wypada mi być niemodnie obciachową? Czy może właśnie do twarzy mi z tym kowbojskim kierpcem? Dziko-zachodnią onucą?

Buziaki Wam ślę i ściskam bardzo mocno... prawie z Dzikiego Zachodu.

Wasza posezonowa i przestarzała Majka:)







poniedziałek, 10 czerwca 2013

Bo wieszczek trzeba słuchać:)

Dziś będzie o wczorajszej wycieczce rowerowej. A było to tak:

Kiedy w południe słonko grzało dosyć mocno zachodząc od czasu do czasu za chmurki Arek orzekł, że trzeba jechać na wycieczkę rowerową do Leclerc'a po kurczaka i wątróbkę dla naszych kluseczek:)  Tak więc ochoczo i z radością przygotowaliśmy się do jazdy a kiedy właśnie  mieliśmy przekroczyć furtkę spadł przelotny deszczyk. Mama - rodzinna wieszczka (czyli ja we własnej osobie) spojrzała w niebo i oznajmiła: "Arek idzie burza! Zobacz jaka wielka chmura tam wisi." Arek stwierdziwszy, że ta chmura właśnie przeszła a poza tym to tylko przelotne opady odrzekł, że w takim razie pojedzie sam, jeśli boimy się deszczu. I w ten oto sposób wszedł nam na ambicje. My??? Boimy się deszczu? Nie mogliśmy nie jechać choć wiedziałam, że będzie to wycieczka w sam środek warszawskiego cyklonu. Spytałam tylko czy są pewni, że chcą resztę dnia spędzić uwięzieni w miejscowym markecie." Nie kracz, nie kracz. To przelotne" usłyszałam w odpowiedzi:) I pojechaliśmy.
Do marketu dojechaliśmy bez większych niespodzianek, kupiliśmy co mieliśmy do kupienia, zjedliśmy lody i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Nie muszę chyba mówić, że ledwo zdążyliśmy dojechać do pierwszego przystanku tramwajowego jak lunęło  i to wcale nie przelotnie. Powiedziałabym nawet, że bardzo konkretnie. Wielka chmura jaka zawisła nad Warszawą wcale nie miała zamiaru przejść. Krążyła w kółko błyskając, grzmocąc i wylewając z siebie hekto miliony litrów deszczu. Z jednej strony czując satysfakcję a z drugiej lekkie przerażenie powiedziałam swoje "A nie mówiłam" i zasiadłam na ławeczce obserwując ludzi zmagających się z żywiołem. A było co obserwować:) Przez moment żałowałam, że nie wzięłam ze sobą telefonu, co by uwiecznić kilka z tych widoczków. Ale tylko przez moment, bo zaraz oczami wyobraźni zobaczyłam mój telefon w stanie zalania całkowitego. Co chwila na przystanek dochodzili nowi ludzie. Ubrani elegancko jak to na niedzielę przystało. Mokasyny, sandały, szpilki łącznie z nogami zbryzgane były błotem aż do ud. Pieczołowicie wystylizowane fryzurki popłynęły razem ze świątecznymi makijażami. Wszyscy przemoczeni do suchej nitki z wielkimi kroplami podwieszonymi pod nosem walczyli z chusteczkami w dłoni co by doprowadzić się do stanu przyzwoitości kulturalnej:) A widok jednego pomysłowego starszego pana z reklamówkami na głowie - bezcenny. Co tu dużo mówić zdjęcia byłyby wspaniałe! Kiedy tak sobie siedzieliśmy w strugach deszczu a naste z kolei 33 właśnie odjechało z przystanku Arek stracił  nadzieję na poprawę obecnego stanu rzeczy i zadecydował akcję "POWRÓT". I tak oto śmigaliśmy pomiędzy grzmotami w wielkich kałużach jakie tworzyły się na chodnikach i ulicach a ulewny deszcz smagał nasze ciała:)
Dojechaliśmy cali i zdrowi przemoczeni do galotów totalnie. Chłopcy stwierdzili, że była to jedna z najfajniejszych (ostatnio) wycieczek rowerowych:)

Niestety ponieważ nie udokumentowałam tego wydarzenia (czego ogromnie żałuję) zapraszam Was do obejrzenia zdjęć z innego spaceru (dla kontrastu po słonecznej warszawskiej Starówce i nie tylko:)

















niedziela, 9 czerwca 2013

Polowanie na obiad :)

Dzisiaj będzie o tym jak Majka wybrała się na polowanie:) Mianowicie wdziała strój typowo turystyczny czyli alladynki i kolorową bluzkę w motylki i pojechała z mężem swym ukochanym i dziećmi niesfornymi nad ulubione okoliczne jeziorko:) Że sielanka, cisza i spokój pisać chyba nie muszę. Uzbrojona w aparat fotograficzny biegała z gracją nimfy leśnej przeskakując z nóżki na nóżkę i skradając się łapała w obiektyw swoje ukochane latające istotki. Przy okazji została pożarta przez rój latających wampirów, które uprzykrzały jej w sposób bardzo wstrętny i namolny polowanie na... obiad:) Tak, tak... bo celem podróży było właśnie polowanie. I tak... zgodnie z zamierzonym celem jak na prawdziwego elfa przystało najpierw upolowała kwiaty bzu, potem maku i dzikiej róży:) Zadowolona, z pachnącym bukiecikiem wróciła do domu w oczekiwaniu na dzień następny. Doczekawszy się słonecznego i ciepłego przedpołudnia zabrała się za przygotowanie strawy dla rodziny. Trzeba zaznaczyć, że Majka nie korzysta z przepisów i stosuje metodę "na oko". Tak więc do michy wkroiła obrane jabłuszka, dodała jugurt, dwa jajka, otręby owsiane dla wzbogacenia, trochę mąki kukurydzianej oraz pszennej, szczyptę cynamonu i cukru dla osłodzenia, a na końcu dodała upolowane dnia poprzedniego kwiaty bzu, dzikiej róży i maku. Wszystko to dobrze zamieszała. Uzupełniła dla uzyskania odpowiedniej konsystencji i usmażyła:) Racuszki wyszły przepyszne. A i dzięki wzbogaceniu wspaniałymi i pięknymi dodatkami zdrowe jak mało co.  Po takich racuszkach to nie ma nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. 

Czy życie nie jest piękne?

Stwierdziwszy, iż nie będzie męczyła Was jakimiś tam turystycznymi stylizacjami postanowiła załączyć taki oto lekko geometryczny zestawik:) Raczej miejski:)

Uwaga!!! Czarnego bzu nie wolno jadać na surowo (ani owoców ani kwiatów). Zbierane owoce muszą być dojrzałe. Najlepiej zbierać je późną jesienią, kiedy prawie spadają z drzew.













piątek, 7 czerwca 2013

Miłość dozgonna :)

Nic nie poradzę, że kocham futerka. Najbardziej te merdające ogonkiem na czterech łapkach, które można przytulić, wytarmosić i ukochać a zaraz za nimi te sztuczne, które mogę wrzucić na siebie:) 

Przyznaję oficjalnie, że w dobie wszechobecnie lansowanego minimalizmu chadzam z wielką przyjemnością w futerkach. Mogą być łaciate, w panterkę czy też szaro-bure. Wszystko jedno. Mam na ich punkcie hopla. Zapewne niejedna znawczyni mody dostanie na mój widok palpitacji serca wyrażając swe słowa oburzenia. Że za dużo. Że frędzle, że futro, że dziury. A do tego jeszcze kwiatki. I boyfriendy. O rany! Za głowę się łapać i płakać:)

A ja się właśnie taką lubię najbardziej:)

Trochę złości mnie fakt, że boyfriendów zaczyna być coraz więcej. Że robią się trendi :( Pojawiają się najczęściej zestawiane z marynarką i szpilkami. Nawet (tutaj akurat ku mej radości) u tych co się zarzekały, że spodni takich nigdy na swoje "cztery litery" nie włożą:) Jest to mój ulubiony krój spodni niezmiennie już od dwóch sezonów. Jestem ciekawa kiedy mi przejdzie:)