poniedziałek, 30 września 2013

Dlaczego wieś?

No właśnie... jak w tytule:) 

Czyli dlaczego wieś? 

Kiedy wszyscy z całego kraju nacierają na stolicę zalewając ją coraz to większą masą pędzącego jak kometa ludzkiego istnienia goniącego za karierą, pieniądzem, szukaniem sposobu na siebie... przetrwaniem... ja - warszawianka z krwi i kości - uciekam. I kto by pomyślał, że chłonąc Warszawę jako dziecko (dzięki babci mej kochanej), zajadając JEJ leniwy urok z szarlotką na ciepło i popijając gorącą czekoladą w przeróżnych kawiarniach, czy to na Krakowskim Przedmieściu, czy w Alejach Ujazdowskich, tak po prostu, opuszczę JĄ po latach wielu... bez żalu żadnego, bez oka mokrego i zamienię... na wiejskie łono natury!? 

To  prawda, że namieszkałam się w tym mieście, że przeżyłam cudowne lata JEJ rozkwitu, napatrzyłam jak pnie się w górę i wchłania podmiejskie tereny, poznałam od środka, doświadczyłam zakazanego i niedostępnego  ale... żeby tak wyjechać bez sentymentu najmniejszego i nawet nie zatęsknić? 

Myślę  sobie... dlaczego tak łatwo przyszło mi się z NIĄ rozstać. Z miejscem, w którym się urodziłam i które darzyć powinnam choćby malutką nutką sympatii. 

Czy to ja zmieniłam się tak bardzo? Czy może ONA zniechęciła pędem swym szalonym, dobijającymi korkami, wyścigiem szczurów i wszechobecnym lansem?

Odkąd wyprowadziłam się jakiś czas temu na JEJ obrzeża (bliżej natury) przestałam cierpieć na dręczące mnie w kółko stany depresyjne. Zwalałam je oczywiście na jesienną chandrę i zimową pluchę nie przypuszczając nawet, że przyczyną smutków mych była właśnie Ona. Totalnie zagubiona, zaganiana po całości, śmierdząca spalinami, szara i betonowa... Stolica. 

Uświadomiłam to sobie dnia pewnego kiedy po dłuższym czasie nieobcowania z nią znów JEJ doświadczyłam. Opuszczając JEJ nowe sztuczne serce w postaci Złotych Tarasów pełne snobistycznego przepychu i rozpustnego lansu, gdzie rządzi pieniądz i chęć bycia naj... a bycie kimś wyznacza zasobność naszego konta skierowałam swe kroki na drugą stronę ulicy. Do parku miejskiego okalającego  największą pamiątkę przyjaźni polsko-rosyjskiej:) Przez wielu tak bardzo znienawidzoną a którą ja akurat darzę sympatią ogromną:) No ale nie o Pałacu Kultury miałam pisać tylko o tym co dzieje się w jego okolicach oraz w sąsiedztwie Złotych Tarasów. O kontrastach stolicy jakże rażąco przygnębiających... Tych, które pchnęły mnie na zielone łąki. Zaraz po przejściu przez pasy potykamy się o okaleczone i zniekształcone nogi ludzi żebrzących o jedzenie i pieniądze. Mijamy pijanych bezdomnych śpiących na ławkach lub zażywających porannej kąpieli w parkowych fontannach. Zniszczoną młodzież leżącą w narkotycznym transie na pobliskich trawnikach. Ludzi z wielkimi torbami, którzy w zmartwieniu spieszą  na ostatni pociąg do domu na drugim końcu Polski lub biegną z wywieszonym jęzorem do metra by zdążyć do pracy na nocna zmianę. Miedzy nimi spacerują sobie Ci wybrani przez los, którzy w życiu mogą sobie pozwolić na torby wypchane po brzegi drogimi ciuchami. Na wykwintne jedzenie. Na domy w najdroższych dzielnicach. Na portfele pękające w szwach. Wędrują sobie pomiędzy tymi leżącymi na ulicach, z uśmiechem na twarzy i beztroską w głowie nie zwracając na nich kompletnie żadnej uwagi. Jakby ich nie było...

Ja tak nie umiem. Skrajne obrazy, które widzę spacerując po ulicach miasta, zalewają moją głowę szarymi i smutnymi myślami. Stawiają pytania bez odpowiedzi. Czemu jedni są obrzydliwie bogaci podczas gdy inni żyją na krawędzi nędzy i ubóstwa? Czy to los czy własne wybory prowadzą nas ku skrajnościom?

Wracałam zatłoczonym tramwajem do domu z głową pełną złych myśli. Przygnębiona... I marzyłam tylko o tym aby dojechać do swojego ciepłego malutkiego domu ukrytego w kępie sosen i brzóz. Do Arka i dzieci. Do zwierzaków słodkich. Wdzięczna Sile Życia, że nie popadłam w jej skrajności. Że umiem cieszyć się małymi drobnymi rzeczami. Że nie gonię po trupach i za wszelką cenę.

Teraz siedzę sobie na moim końcu świata otoczona bezkresnym pięknem przyrody. Z najcudowniejszymi zachodami i wschodami słońca. Blisko krów na zielonych łąkach, krzyczących żurawi i ryczących jeleni. Z miłymi i serdecznymi ludźmi wkoło. Z najcudowniejszym niebem pełnym gwiazd. Z pełniami księżyca zawieszonymi w wieczornej mgle. Ze źródłami tęczy pod własnymi stopami. Z dala od zgiełku i życia na pokaz.

I jest mi dobrze. Czy pada, czy wieje, czy świeci słońce...

Tutaj zawsze jest pięknie...

















czwartek, 19 września 2013

Cudownych chwil wspomnienia czar :)

Obiecałam, że będzie w sierpniu ale... musicie mi wybaczyć. Ja po prostu nie mam w ogóle czasu. Mimo, że bardzo chciałabym tu być. Nawet FB przelatuje w locie błyskawicy. Nie mówiąc już o tym, że przestałam ostatnio śnić a to już nie jest dobrze. 
Cieszę się, że znalazłam chwilkę aby usiąść, przejrzeć ponownie fotki i powspominać. Ach... A jest co :)

O internecie można byłoby napisać wiele złego. Ja nie będę pisać źle. Skupię się raczej na tych pozytywnych rzeczach. Dzięki internetowi udało mi się poznać i to realnie dwie cudowne osoby. Beatkę i Patrycję. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo przeżyłam niezapomniane chwile. Z Beatą spotkałam się już po raz trzeci. Natomiast z Patrycją było to moje pierwsze spotkanie. 
Dziewczyny są niesamowite, piękne, dojrzałe, wesołe i co najważniejsze nadają na tych samych falach co ja. Świetnie mi się z nimi  rozmawia i ogromną przyjemność sprawiło mi focenie ich. Bardzo wdzięcznymi i niezwykle fotogenicznymi są obiektami hi, hi:) Czego nie mogę powiedzieć o sobie. 

Mam nadzieję, że kiedyś ponownie się spotkamy.

Ponieważ dziewczyny na swoich blogach już wcześniej wszystko dokładnie opisały a ja czasowo jestem bardzo ograniczona  zostawiam Was znów z porcją fotek. 
Niech one mówią o tym co się zdarzyło tego zacnego dnia :)

Ps. Przyjrzyjcie się makijażom dziewczyn. Obie miały świetnie upiększone oczęta. Patrycja kolorowo i rajsko a Beatka elegancko z bardzo ciekawą kreską:)

TĘSKNIĘ ZA WAMI SŁONECZKA!!!

Wiem, że gdybyśmy mieszkały bliżej siebie skończyłybyśmy właśnie tak :)

*******BUZIAKI *******