niedziela, 24 listopada 2013

I po co mi fryzjer:)

Najpierw było omijanie zakładu fryzjerskiego szerokim łukiem i zapuszczanie włosów do granic własnych wytrzymałości:)

Potem podjętą została  decyzja, że nadszedł w końcu czas na zmiany.

Następnie była chwila relaksu i niecałe dwa dni nieco delikatnej radości.

Po czym przyszedł czas na... prawdziwy HORROR. I załamanie:)

Bo chwilowy czar, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikł razem z pierwszym myciem głowy. Ot tak... Spłynął sobie bezproblemowo z nieźle zapienionym szamponem prosto do szamba.

I tyle miałam z nowego odświeżonego imażu.

Czy kiedyś odnajdę fryzjera, który poradzi sobie z moimi niesfornymi kudłami? Który obetnie je "w zgodzie" a nie "na przekór". Który coś z nich wyrzeźbi?

Bo ja straciłam już nadzieję...

Po kilku dniach ciężkiej walki skończyłam na ciemnym brązie ponieważ nieład jaki powstał na mojej głowie po wysuszeniu włosów kategorycznie do odrostów i jaśniejszego koloru się nie na-da-wał:)

A tak w ogóle... To miał być irokez :) IROKEZ!!!:)

I w ten oto właśnie sposób jestem znów w punkcie wyjścia.