Najpierw było omijanie zakładu fryzjerskiego szerokim łukiem i zapuszczanie włosów do granic własnych wytrzymałości:)
Potem podjętą została decyzja, że nadszedł w końcu czas na zmiany.
Następnie była chwila relaksu i niecałe dwa dni nieco delikatnej radości.
Po czym przyszedł czas na... prawdziwy HORROR. I załamanie:)
Bo chwilowy czar, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikł razem z pierwszym myciem głowy. Ot tak... Spłynął sobie bezproblemowo z nieźle zapienionym szamponem prosto do szamba.
I tyle miałam z nowego odświeżonego imażu.
Czy kiedyś odnajdę fryzjera, który poradzi sobie z moimi niesfornymi kudłami? Który obetnie je "w zgodzie" a nie "na przekór". Który coś z nich wyrzeźbi?
Bo ja straciłam już nadzieję...
Po kilku dniach ciężkiej walki skończyłam na ciemnym brązie ponieważ nieład jaki powstał na mojej głowie po wysuszeniu włosów kategorycznie do odrostów i jaśniejszego koloru się nie na-da-wał:)
A tak w ogóle... To miał być irokez :) IROKEZ!!!:)
I w ten oto właśnie sposób jestem znów w punkcie wyjścia.